Blizna : refleksje po pobycie w Muzeum Auswchitz-Birkenau
1 października klasy trzecie wyjechały na dwudniową wycieczkę. Pierwszego dnia zwiedzaliśmy Kraków. Atmosfera jak na szkolnych wycieczkach: luz, trochę znużenia związanego ze zwiedzaniem. Jednak następnego dnia było zupełnie inaczej.
Miejsce zapomniane przez Boga_
50 kilometrów od Krakowa znajduje się wpisany na listę UNESCO zespół niemieckich nazistowskich obozów koncentracyjnych Auschwitz-Birkenau, w którym w czasie drugiej wojny światowej zginęło ponad 1300000 osób. Spora liczba, prawda? We Wrocławiu mieszka 633 tysięcy. Wyobrażacie sobie zabić około dwa razy więcej ludzi niż obecnie mieszka we Wrocławiu? Ja też nie mogłem w to uwierzyć, aż przyjechałem do Aschwitz….
Trupy za życia
Liczby o tym obozie zna wiele osób. Tylu i tylu więźniów, z czego tylu i tylu zabito. Żydów tylu i tylu, Polaków tylu i tylu. Założony w takim to a takim roku. Liczby. Puste liczby, które nie wyrażają tego, co działo się za murami, drutami. Więźniowie też byli liczbami. Numer porządkowy, który tak głęboko wrzynał się w świadomość uwięzionych, że kiedy Armia Czerwona uwolniła obóz i jej żołnierze pytali dzieci: „Jak masz na imię ?”, one tylko podwijały rękaw i pokazywały wytatuowaną liczbę. Liczbę. która stała się dla nich imieniem i nazwiskiem. Bo nic nie pozostawało z dawnego życia. Zanim tu przyjechali, Niemcy mówili im, że jadą na nowe miejsce osiedlenia, więc brali ze sobą wszystkie swoje cenne przedmioty. Gdy przyjeżdżali do obozu, obcinano im włosy, zabierano walizki, ubrania, wszystko, co miało jakąkolwiek wartość, a potem odsyłali do „mycia i dezynfekcji”. Jednak łaźnia nie pełniła tylko swej zwyczajowej funkcji… Była też komorą gazową. Wszyscy tam umierali. Jedni niemal od razu, uduszeni cyklonem-B, drudzy wychodzili z łaźni i trafiali do piekła jeszcze za życia.
Praca NIE czyni wolny
Kiedy przywieziony trafiał do obozu, witał go charakterystyczny napis:” Arbait macht frai” (Praca czyni wolnym). Nie czyniła. Sprawiała tylko, że będzie się żyło dłużej. Bo więźniowie mimo miejsca, w jakim byli, trzymali się życia rękami, nogami, zębami i czym tylko się dało. Jednak o ich życiu decydował kaprys SS-mana. Codziennie rano, gdy osadzeni wychodzili do pracy, przygrywała im obozowa orkiestra. Uwięzieni różnie ją traktowali: jedni jako jeden z niewielu przebłysków światła w tym oceanie bólu, rozpaczy i beznadziei, drudzy jak swój własny marsz pogrzebowy, bo zawsze, gdy w takt muzyki wracali, nieśli ze sobą pobitych i martwych. Żeby liczba się zgadzała. Więźniowie próbowali zmienić swą sytuację. Wiele osób próbowało uciekać. Większość łapano, zanim jeszcze postawili stopę za ogrodzeniem. Ot, wydał ich kolega z baraku. Zaledwie garstka uchodziła z życiem. Doszło nawet do jednego buntu. Krwawo stłumiony.
„(…) mysi ogonek ze wstążeczką za który pociągają w szkole niegrzeczni chłopcy”
Auschwitz to teraz muzeum. Jednak zgromadzone tu „eksponaty” dają jedynie zarys tego, co tu się zdarzyło naprawdę. Bo jak zmieścić w głowie to, że tymi chodnikami chodzili ludzie tak wychudzeni, że bardziej przypominali wyschnięte mumie niż „coś” żywego. Jak w głowie pomieścić to, że na tym placu za ucieczkę więźnia karano wszystkich pozostałych dziewiętnastogodzinnym apelem: staniem na baczność przez prawie cały dzień. W pełnym słońcu. Pewnie nie raz staliście w autobusie. Ile tak staliście? Dziesięć, piętnaści minut? Może pół godziny? A oni dziewiętnaście. Zły ruch-nie żyjesz. Usiądziesz. Też zły ruch. Przestaniesz stać na baczność. Znowu nie tak. Całe życie obozowe było jak jedna, wielka „gra”, której zasady są na bieżąco tworzone i zmieniane, a więzień ma się domyślić, jak grać, żeby przeżyć. Widzieliśmy też walizki, przedmioty osobiste a nawet buty osadzonych. „Zwiedzaliśmy” sale , w których widzieliśmy materialne dowody tego, że to, co tu się stało, działo się naprawdę. Najmniejsze, czerwone buciki były długości palca wskazującego. Dla nazistów nieważne były płeć, wiek, status społeczny. Ważna była tylko rasa. A najważniejsza była rasa panów. Przedmiotów zabranych osobom przywiezionym do Auschwitz były całe stosy. Na przykład okulary. Pokaźnych rozmiarów sterta drutów i szkieł. Nawet gdyby każdy z nich nosił okulary… . Ale nie nosił. Ci co je nosili, stanowili niewielką część ze wszystkich tam zamordowanych.
„Auschwitz to było sanatorium”
Takie słowa mógł usłyszeć ktoś, kto został przeniesiony do drugiej części obozu: Birkenau. Pięcioro ludzi spało na jednej półce (bo łóżkami tego, co tam było, nie można nazwać), a po powstaniu warszawskim nawet dziewięcioro. W pierwszym obozie krematorium było jedno. Tutaj były cztery. Tuż obok komór gazowych. Żeby nie trzeba było daleko nosić ciał. Gdy przyjeżdżał nowy transport więźniów, odbywała się selekcja. Dwie kategorie: przydatny, nieprzydatny. O tym, do której grupy się należało, decydował komendant obozu. Swoim kciukiem. Jak cesarz w starożytnym Rzymie. Starzec-nieprzydatny. Ciężarna kobieta- nieprzydatna. Inwalida-nieprzydatny. Młody, zdrowy mężczyzna-brawo, jesteś przydatny dla gospodarki III Rzeszy. Gratulacje. Jednak nawet ci zagazowywani „wspomagali” Niemców. Obcięte włosy służyły do robienia ubrań, sznurów i uszczelniania okrętów podwodnych. A z wytopionego ludzkiego tłuszczu robiono mydło….
Oparzenie
Kiedy już wychodziliśmy z Birkenau, jeden z kolegów zapytał mnie: „Przecież tu jest tyle przestrzeni! Zostawić można by jakiś jeden pomnik, bo przecież wszystko inne to ruiny. Dlaczego tego nie uprzątnąć?”. Auschitz jest blizną. Śladem po oparzeniu. Bo ideologia, która wmawia ludziom, że zabijanie drugiego człowieka tylko z tego powodu , że „jest niższy rasowo”, jest niebezpieczna. Jest jak ogień, z którym nie powinno się bawić, bo może poparzyć. I za każdym razem, kiedy patrzymy na bliznę, przypominamy sobie jak ogień jest niebezpieczny. Pomnik nie wystarczy. Te ruiny palących pieców muszą tu pozostać. Ku przestrodze…
Michał Nowak Jakub Lipski
[Not a valid template]