Na wschodnich rubieżach
Poniedziałek, 28 maja
Zasapani, zmęczeni i zniecierpliwieni czekaliśmy, aż pojawi się policja. Każdy liczył w głowie, o ile dłużej mógłby spać, gdyby zamiast punktualnie na zbiórkę, przyjechał po kontroli autokaru. Siedzieliśmy na walizkach i z zaciekawieniem patrzyliśmy na naszego pana pilota, który w białym garniturze i z żelem na włosach miał nam towarzyszyć podczas tej czterodniowej wycieczki. W sumie bardzo sympatyczny pan z hmm… lekko niecodziennym poczuciem stylu. No i wreszcie z półgodzinnym opóźnieniem ruszyliśmy na Wschód.
Pierwszy przystanek : posiadłość Mikołaja Reja w Nagłowicach. Dowiedzieliśmy się wielu ciekawych rzeczy o naszym pisarzu i trzeba przyznać, że był on interesującym człowiekiem. Największą atrakcją było zeznanie podatkowe napisane własnoręcznie przez samego Reja. Szesnastowieczny język polski zdecydowanie różni się od obecnego!
Z dworku w Nagłowicach pojechaliśmy do Muzeum Zegarów i opactwa cystersów. Pani oprowadzająca po muzeum chyba nas nie polubiła, ale za to brat zakonny, który pokazywał nam klasztor, był wyjątkowo sympatyczny i zasypywał nas żartami.
Wieczorem „wylądowaliśmy” w ośrodku Lotnik. Nie był to czterogwiazdkowy hotel, ale nikomu to zbytnio nie przeszkadzało. Po pamiętnym noclegu w Budapeszcie byliśmy już zahartowani.
Wtorek, 29 maja
Drugiego dnia ruszyliśmy na podbój zamku w Baranowie i Sandomierza. Siedziba rodu Leszczyńskich zrobiła na nas wrażenie, a szczególnie piękne antyki i tulipanowce. Po Sandomierzu natomiast spodziewałam się czegoś więcej. Oczywiście jest to piękne, renesansowe miasto, ale nie powaliło mnie na kolana. Wąwozem św. Królowej Jadwigi przemieściliśmy się w stronę starego miasta, zwiedzając po drodze kościół św. Jakuba Apostoła. Słońce i zmęczenie spowodowało, że po wdrapaniu się po około 130 schodach na basztę byliśmy po prostu wykończeni. Marzył nam się prysznic i wygodne łóżko; nawet w hostelu z wieloosobowymi pokojami. Rzeczywistość przerosła nasze oczekiwania. Dwuosobowe pokoje, plazma na ścianie, piękne, czyste łazienki, wygodne łóżka z pachnącą pościelą – żyć nie umierać! Wieczorem zorganizowaliśmy ognisko. Trzeba przyznać, że gdy śpiewaliśmy: „Ale to już było i nie wróci więcej_” łezka kręciła się w oku. To przecież nasza ostatnia, szkolna wycieczka! Środa, 30 maja
Poranek minął pod hasłem :”naleśniki”. Ciepłe naleśniki z serem i polewą na śniadanie – palce lizać! Z pełnymi brzuchami zapakowaliśmy się do autokaru i ustawiliśmy azymut na Lublin. Zwiedziliśmy urokliwy rynek, Bramę Krakowską i piękną katedrę, w której najwięcej emocji wzbudziły podziemne krypty. Po południ „wpadliśmy” jeszcze do Nałęczowa skosztować źródlanych wód. Furorę zrobiła rażąca ponoć w serce woda miłości. Cóż_ na niektórych chyba naprawdę podziałała!
Czwartek, 31 maja
Cztery dni minęły jak z bicza strzelił i zanim się obejrzeliśmy, wycieczka dobiegła końca. Została już tylko wizyta w Kazimierzu Dolnym. Nie bez przyczyny nazywany jest perłą renesansu. Ozdobne, piękne kamienice; stara, brukowana kostka i przepływająca obok Wisła robią wrażenie. Wdrapaliśmy się na Górę Trzech Krzyży, przespacerowaliśmy po rynku, zakupiliśmy tamtejsze bułki zwane „kogutami” i z żalem ruszyliśmy w drogę powrotną do Wrocławia. Szkoda, że wszystko tak szybko się kończy. Pozostaną wspomnienia i setki fotografii!
Natalia Zasławska
[Not a valid template]